Przepychanki i flirty
Pamiętasz, kiedy po raz ostatni wyrabiałeś sobie dowód lub paszport? Jak to było? Przychodzisz do urzędu z wymaganymi dokumentami, których listę znajdziesz w Internecie. Czekasz chwilę w kolejce lub wcale i przyjmują Twoje dokumenty. Następnie zostaje Ci wyznaczona data, w której Twój dokument będzie gotowy, czasem dostajesz go jeszcze przed czasem. Wszystko możesz sprawdzić w Internecie. Dobrze, a teraz przenosimy się 8 tysięcy kilometrów na południowy zachód, na kontynent południowoamerykański….
Od 7 rano ustawia się kolejka, która już zaczyna tworzyć kolejne pętle. Centrum Caracas, urząd SAIME (polski odpowiednik urzędu wojewódzkiego). To kolejny gorący dzień. Był rok 2013 i jako obywatelka Polski do Wenezueli mogę wjechać na wizie turystycznej na okres 3 miesięcy, potem trzeba zacząć kombinować. Pozostali zagraniczni studenci w Wenezueli wyrabiali swoje studenckie wizy w swoich krajach, ja tego nie zrobiłam. Przyczyna tego była złożona. Słysząc traumatyczne opowieści wszystkich związane z instytucją SAIME, gdzie ludzie czekają miesiącami na wydanie wizy, a czasem zostają z niczym, postanowiłam uderzyć od razu z „grubej rury”. Zatem stałam u samego czoła kolejki wymachując papierem od dyrektora mojego instytutu, który jak się okazało ma rangę wiceministra. Zaczęłam się wpychać bez kolejki, jak mi doradzono, dumnie głosząc, że mam papier od wiceministra… nikt tego nie zweryfikował, ale od razu wpuszczono mnie i koleżankę z instytutu, która pomagała mi z hiszpańskim. Trafiłyśmy wprost do pana, który rozpatrywał indywidualne przypadki. Historię trzeba było odpowiednio nadmuchać, żeby robiła wrażanie, wszystko ze słowami: bardzo ważne, kluczowe, unikatowe i niezbędne. Zatem jestem tutaj pracując w bardzo ważnym projekcie na skalę krajową dotyczącego kluczowego dla fauny wenezuelskiej gatunku – jaguara. Prowadzone przez nas badania są niezbędne do ochrony tego wielkiego kota, a moje umiejętności jakie służą projektowi są unikatowe. Czekamy chwilę na reakcje dygnitarza. Widząc chłód i niewzruszoność jego miny uderzam w inną nutę i wyciągam zdjęcia wyżej wspomnianych wielkich kotów.
– Niech pan spojrzy jakie piękne! Wyjątkowe zwierzęta jakie wymagają ochrony i to my, ludzie, musimy ją zapewnić – emocjonuje się próbując mojego najlepszego hiszpańskiego
– A jaki ma pani tu status? Student, pracownik? – dopytuje urzędnik.
– Eeeee…. jestem stażystką.
– Czyli nie ma pani wypłaty, ani stałego miejsca zamieszkania?
– Nie. Ale nie potrzebuję pieniędzy (!), mieszkam w akademiku. Żyję nauką! – jestem gotowa wymyślić każdą brednie byle tylko dali mi tą wizę… – niech pan spojrzy -wymachuje ponownie zdjęciami jaguara – jeśli nie my, naukowy, wraz we współpracy z rządem zabierzemy się za ich ochronę, to kto to zrobi?
Señor Felipe, już chyba rozbawiony moją natarczywością, obiecuję spytać dyrektora działu zajmującego się wizami o możliwość wydania wizy człowiekowi bez statusu formalnego i zarobków. Po chwili wraca i mówi:
– Jest chęć do wydania pani wizy, ale przy aktualnej zmianie całego systemu przyznawania wiz dyrektor nic nie podpisuje – tłumaczy już spokojnie.
Zatem wracam za dwa tygodnie. Teraz okazuje się, że zmieniają dyrektora. Najwyraźniej sparaliżowani brakiem zajęć urzędnicy wpatrują się w ekran monitora z wyszukiwarką google (samym oknem startowy, nic z jego użyciem nie wyszukują…). Wracam za miesiąc nie ma señora Felipe, który zna mój case. Wracam za półtora miesiąca i tak udaje się! Wydają mi wizę tego samego dnia. Ale tylko na rok…. Mój przypadek był specjalny, ale są setki ludzi Wenezuelczyków i obcokrajowców, którzy spełniając wszystkie warunki muszą czekać, dopytywać, prosić aby otrzymać swój dokument. Jest też inne wyjście – łapówka. To zawsze działa.
Po roku wracam, żeby wznowić wizę. Jako, że ukradziono mi paszport proces jest bardziej skompilowany… Już bez papierka od dyrektora IVICu czekam potulnie w długiej kolejce. Wyławia mnie z niej urzędnik, który pyta wszystkich z jaką sprawa przyszli i połowę odsyła do domu, już na wstępie. A skąd jesteś? A co robisz? A dlaczego? Lekko flirtującym tonem dopytuje mnie młody urzędnik. Flirt? Nie ma sprawy. Już sama sobie radzę z hiszpańskim więc rozpływając się w uśmiechach i przytakiwaniach kontynuuję rozmowę. Widać, że nie zaszkodzi się dobrze ubrać i podmalować, co doradził mi to jeden Wenezuelczyk. „Korzystaj” mówił, jesteś tu egzotyczna, więc może coś Ci się uda ugrać z facetami. Nigdy nie stosowałam flirtującej metody w urzędach… kolejna rzecz której muszę się nauczyć. Trafiam od razu do punktu, w którym jak mówi mi urzędnik „załatwię wszystko”. Tu jednak ściana, zimne spojrzenie pani urzędniczki gasi moją flirtująca energię.
– Ukradli paszport i chce nową wize? Nie da się, to nie tutaj – reaguje typowo puszystych kształtów brunetka.
– Powiedziano mi, że jedynie tutaj mogę prosić o wznowienie wizy, która została mi ukradziona wraz z paszportem – naciskam.
– Tu nie można…
I po takiej serii: ”nie da się”, „ale może jednak?”, „to nie tu”, „pomoże mi pani?”, etc. Coś w urzędnicze pęka. Chwile się zastanawia i:
– Dobrze to zrobimy Pani wznowienie i przedłużanie wizy za jednym zamachem. Proszę wrócić za tydzień – kończy.
Wyłupiam oczy ze zdziwienia. 30 sekund temu nic się nie da zrobić, teraz zrobią wszystko. Czy warto być upierdliwym i upartym? Mówiono mi, że nie…
Wracam, po tygodniu, a potem po miesiącu… coś, gdzieś się zepsuło lub nie ma super wyspecjalizowanych ludzi wystawiających wizę. Gdy w końcu się udaje z tym, kolejnym krokiem jest wyrobienie dowodu tożsamości, który w Wenezueli wydaje się też obcokrajowcom. Ale to już inna historia opierająca się na flirtach, upartości i wizycie w salonie VIP, gdzie dokumenty wyrabia się w godzinę…
pokój! pokój!
Pokój, pokój! Białe gołębie wzlatują w powietrze przy okazji otwarcia mundialu czy tez nowego supermarketu… To dobrze, może czasem to wygląda tandetnie, ale wszyscy chcą pokoju. Ostatnio w Wenezueli ”szaleje” guarmiba. A co to jest ? Guarimba – samo słowo oznacza stworzenie chaosu, zaburzanie porządku, jest wyrażeniem charakterystycznym dla Wenezueli. W szerszym znaczeniu oznacza formę protestu, bez użycia przemocy. Protestujący umieszczają barykady na ulicy, palą opony i śmieci, ma to na celu utrudnienie lub zatrzymanie ruchu pojazdów. Ludzie skandują hasła antyrządowe, wymachują transparentami, czasem też walą w garnki – cacerolazo. Jednym z postulatów protestujących jest ograniczenie bardzo wysokiej w Wenezueli przemocy i pokój własnie. Taka spokojna definicja, jeśli ktoś ma inną zapraszam do komentowania.
Dlatego też kiedy zobaczyłam na ulicach Caracas plakaty mówiące „Pomaluj gołębia pokoju [dla] guarimba” po prostu się ucieszyłam! Pomyślałam, że może faktycznie władze czynią wobec manifestującej młodzieży pokojowy gest. Jakże byłam naiwna… Właśnie dzieliłam się moimi spostrzeżeniami z wenezuelskim kolegą, kiedy…
– Pokojowy gest? – spojrzał na mnie pytająco – chyba żartujesz…
– Jak to? To co to znaczy? – wywaliłam oczy ze zdziwienia .
– „Pomaluj gołębia” ma tutaj drugie, częściej używane znaczenie „fuck you” – wyjaśnił mi z akademickim spokojem.
I tak gołąbek pokoju zamienił się w dobrze znany, międzynarodowy gest “fuck you”. Tym samym rządowe hasło nabiera zupełnie nowego znaczenia … Poprzez obrażanie protestujących rząd chce ich zachęcić do pokoju!
Trzeba uczyć się języków i kultur…