socjalizm

Dzienniki ogórkowe

Dystans 2700 km z prędkością 60 km/h? Nie dla sportu, ani pobicia jakiegoś rekordu w kategorii podróży dziwnych. Ja tak pojechałam do roboty :). Bardzo stylowo bo ogórkiem – Volkswagen kombi, który nieodłącznie kojarzy mi się z czasami hipisowskimi, które znam z filmów i opowieści. Z dziwnym sentymentem do czegoś czego nigdy nie przeżyłam.

Ze względu na fatalny stan samochodów w moim instytucie (jedna opona teraz kosztuje równowartość dziesięciu wynagrodzeń minimalnych w tym kraju) samochodów do wyjazdów w teren brak. Już od roku.  Chcesz robić prace naukową i wyjazdy w teren? Realizować doktorat czy magisterium? Radź sobie sam! Już dawno zdałam sobie z tego sprawę zatem i wyjazdy w teren organizuje sobie sama.  Od początku do końca. Szukam kasy gdzie popadnie, proszę ludzi i instytucje i sama pracuje. Wcale nie wstydzę się powiedzieć, że mój dochód dzienny jest na poziomie mieszkańców Ugandy, czy innych krajów trzeciego świata. Choć wciąż nie mogę w to uwierzyć… Czasem to trafia do ludzi.

Już na Gran Sabana. 10 km przez celem, coś chrupło i strzetliło i trzeba było jechać do Brazyli żeby kupić "una goma de tripode" (już więcej wiem o samochodach po hiszpańsku nić po polsku)

Już na Gran Sabana. 10 km przez celem, coś chrupło i strzetliło i trzeba było jechać do Brazylii żeby kupić „una goma de tripoide ” (już więcej wiem o samochodach po hiszpańsku niż po polsku…)

Na szczęście znajdują się przyjaciele, którzy pomagają mi się unosić na powierzchni tego bagienka… I tak na przykład Roberto pożyczył mi swój samochód, którego aktualnie nie używa, a świeżo wymienił mu silnik. Pozostaje jeszcze znalezieni osoby która zdecydowałaby się na kierowanie tego przyjemniaczka. Bez klimy, ABSu, prędkomierza, ze słabymi światłami, źle zbalansowanego… lista jest dłuższa. Ale najważniejsze przemieszczającego się, z mocnym silnikiem, który ponoć trudno „zarypać”. Ale znajduje się i chętny, zwolennik samochodów dziwnych, gotowy na wyzwanie.

Po tradycyjnym opóźnieniu ±3 dniowym ruszamy w trasę, wraz z rozbudzającym się dniem przekraczamy Caracas, żeby ruszyć w interior. Samochód jest dostawczy, więc przyciąga uwagę i w każdym punkcie kontroli wojskowej zatrzymują nas aby spytać co przewozimy, z założenia wszystkie dostawczaki to kontrabanda. Za każdym razem odpowiadamy z tą samą śpiewką:

– jesteśmy z ministerstwa nauki i technologii, przewozimy sprzęt naukowy.

Na dumnie wypiętych piersiach moich, Lisandro y Cecili dyndają identyfikatory instytutu podległego ministerstwu. To które wymieniamy już od roku nie istnieje… dynamika zmian ministerstw jest tutaj tak szybka, że i sami pracownicy instytutu nie wiedza pod jakie ministerstwo podlegają. Co dopiero jakiś szeregowy.  Nie można się za bardzo uśmiechać przy rewizji, ale też nie okazywać dezaprobaty, której pełne są nasze serce. Już od dawna cierpię na głęboki wciąż pogłębiający się, prawdopodobnie nieuleczalny brak szacunku dla Boliwariańskiej Gwardii Narodowej. Jeśli trafi mi się wylądować w areszcie za jakąś pyskówę to wcale się nie zdziwię.

Kolejna stacja kontroli wojska, tym razem między dwoma stanami Miranda i Anzoátegui. Tradycyjnie proszą nas o zjazd na pobocze i rewizje dokumentów.

– ale to nie pani samochód!

– nie, pożyczony od znajomego. Tu wszystkie dokumenty – wyjaśniam i przekazuje.

– ale musi być autoryzacja na użytek samochodu z xerokopią dowodu właściciela, skąd mam wiedzieć, ze nie jest skradziony?

– ??? nie mam autoryzacji – odpowiadam i wiem, że go nie potrzebuje bo wymóg czegoś takiego  jest nielegalny!

– no niech będzie, uwierzę pani…

Funkcjonariusz z nadmierną ilością gwiazdek na epolecie przekazuje nasze dokumenty funkcjonariuszowi z mniejszą ilością gwiazdek. Ten przystępuje do innej akcji. Wprowadza psa do kombi aby sprawdzić czy nie przewozimy narkotyków. Zmęczony siedzeniem na słońcu psiak po wejściu do samochodu układa się wygodnie w cieniu i zasypia… Zdezorientowany wojskowy  aby nie pozostać skompromitowanym przez psa zaczyna opukiwać ściany paki i sufit, po czym zadaje pytanie:

– jesteście naukowcami to pewnie wiecie jak przebiega fotosynteza?

– oczywiście – odpowiada Lisandro i ogólnie wyjaśnia proces

– bardzo dobrze. Interesujące. – potwierdza wojskowy – a wiecie jak wyekstrahować alkaloidy z marihuany?

– ??? Nie , nie wiemy – odpowiadamy spokojnie, choć mam ochotę na inny komentarz…

Hipisowski samochód odbił nam się czkawką.  Dym marihuany jakby autoamycznie wydobywał się z tego pojazdu. Powinniśmy jeszcze włączyć Boba Marley’a. Żeby było jasne był z nami na pokładzie.

Wojskowy jeszcze chwile nam się przygląda, jakby w oczekiwaniu że z ucha wyjdzie nam dym…

– No nic, dziękuje.  – żegna się i odchodzi

– a nasze dokumenty? – usiłuje go dogonić.

– jakie dokumenty?

– dowody i papiery dla samochodu – wyjaśniam zaniepokojona.

– ja nic takiego nie mam.

Jak to do cholery! przecież widziałam jak je wpakował do kieszeni. Dupek. Chce łapówkę, inaczej nas wypuści, ale bez dokumentów. Włączam ostatnią opcja jaka mi się nasuwa – flirt.

– ale widziałam jak je włożyłeś do kieszeni- flirtujący tonem z lekkim uśmiechem ponownie dopytuje.

Zaskoczony wojskowy prawdopodobnie nie spodziewając się takiej reakcji głupkowato się uśmiecha i z kieszeni wyciąga plik naszych dokumentów. Odbieram je w pośpiechu i już bez flirtującego tonu żegnam się i odwracam na pięcie. A przed nami jeszcze 1000 km i niezliczona ilość kontroli wojskowych i narkotykowych podejrzeń.

A jak wyglądały Twoje wyjazdy w teren do projektu doktoratowego? 😀

Kolbą w plecy, czyli oczekując na świniaka.

Wiedziałam, że nie będzie łatwo, że trzeba nastawić się na upokorzenie, przepychanki słowne i fizyczne oraz ogromną stratę czasu. A sprawcą jest on – rewolucyjny wysysasz energii reklamowany jako dobro narodowe – Mercal. Czyli rządowy market obwoźny z produktami, których aktualnie nie można dostać na rynku. Czy mowa tu o jakiś luksusach? Nie…Mięso, kurczak, mąka z kukurydzy, cukier, kawa, olej i fasola. A wszystko to w preferencyjnych „rządowych” cenach, co to oznacza? Że na przykład za kilo mięsa trzeba zapłacić około 2000 boliwarów, tu za 2 kg zapłacimy 450 boliwary, albo za kilo świniaka dostępnym za 4000 Bs, tu za 8 kilo zapłacimy 4500Bs. Zatem jak tu się nie pchać w upokorzenie na własne życzenie w imię radosnych świąt bożego narodzenia z pełnym brzuchem? Bo tak, to jeszcze przedświąteczna trauma, która trochę musiałam przetrawić. A  zatem…

W przedostatni dzień pracy instytutu  rozeszła się plotka, że w kolejnym dniu przyjedzie Mercal, o jakiejś ludzkiej porze, czyli o 9 rano, co w aktualnym języku Wenezuelczyka przekłada się na ustawienie w kolejce od 6 rano… Kolejka zaczęła się  tworzyć już o 4 nad ranem, rozpoczęto listę gdzie jedynie pracownicy i studenci instytutu Instituto Venezolano de Investigaciones Cientificas mogą się zapisać i skorzystać z tego fenomenalnego przywileju! Ja przybyłam o 7 nad ranem, myśląc, że to wcześnie. Na liście było już 300 osób…Przebudzając się i ziewając ludzie rozpoczynają dzień „pracy” w tej jednostce naukowej.

IMG_20151218_084141

Godz.8.00

Wychodzi pani w uniformie IVICu informując, że żadnej listy nie będzie się brało pod uwagę. Jedynie trzeba się ustawić w kolejce od godziny 9 rano, bo wtedy zostaną rozdane numerki papierowe, a o 10 przyjadą ciężarówki i jedzeniem. Popłoch. Po cholerę zatem przychodzić o 4 rano? To pytanie pojawiające się zawsze od zatwardziałych kolejkowiczów. Chaos łagodzi pomysł ustawienia kolejki według listy jaka posiadamy, lud organizuje się sam.

Godz.9.30

Wychodzi pani w uniformie IVICu i rozpoczyna rozdawanie numerków. Kogo nie ma w kolejce o tej porze wylatuje i musi ustawić się na jej końcu, kiedy przyjdzie. Ciężarówki z jedzeniem przyjadą o 11.30.

Godz.11.30

Ciężarówki z jedzeniem przyjadą o 13.

Godz.13.00

Ciężarówki z jedzeniem przyjadą o 14. Wywieszono co i za ile można będzie kupić, tłum cieszy się, że coś się zaczyna dziać. W międzyczasie wśród ludzi krąży pan sprzedający jajka na kartony. Kolejny produkt deficytowy, którego nie można nigdzie dostać. Przypominam, zapłata za 3 jajka to dzienny koszt utrzymania studenta instytutu jaki zapewnia mu stypendium za świetne wyniki w nauce.

IMG-20151219-WA0000

Dla przypomnienia oficjalny kurs dolara to 1$=6.3 boliwara, na czarnym rynku czyli tylko to co jest dostępne dla przeciętnego Wenezuelczyka to 1$=838 bolivara. To według tej stawki liczę moje stypendium czyli 5,36 $. Bo coraz więcej cen jest tak właśnie liczonych. Zatem ten Mercal to prawdziwa okazja…

Godz.14.30

Przyjeżdżają ciężarówki z jedzeniem. Zaczyna się rozładunek. Ludzie, którzy ustawili się w kolejce o 4 rano przysypiają. Mnie zalew krew, ale to już od godziny 11.

Godz.16.00

Rozpoczyna się sprzedaż! Pojawiają się ludzie uśmiechnięci i zrelaksowani, pomimo iż dźwigają 8 kg świniaka, 3 kg kurczaka i 4 kg mięsa wieprzowego a oprócz tego 1 kg ryż, 1 kg  mąki, 1 litr oleju, 1 kg fasoli, 1 kg kawy, 1 keczup,2kg mleko w proszku i 1kg cukru! Ale żeby było jasne nie są to te osoby, które przyszły o 4 nad ranem… wpierw produkty otrzymują osoby, które „pomagały” przy rozładunku, później kobiety z dziećmi (nagle pojawiło się  w instytucie 150 noworodków… które normalnie siedzą sobie spokojnie w domu), potem znajomi najbliżsi no i potem szarzy ludzie z numerkami bez koneksji

IMG_20151219_152051

Trzeba jeszcze jedna kwestię wyjaśnić. Te wszystkie mięsne przysmaki sprowadza się z Portugalii i Brazylii. Dla przypomnienia w Wenezueli produkuje się inflacje i tyle…

IMG_20151219_210752

Godz.18.00

Zaczyna robić się późno i już jest ciemno zatem ludzie przebierają nogami, żeby już pojawić się w domu. Co sprytniejsi organizują się w grupki osób, które mieszkają w podobnej lokaliczaji i wymuszja aby ich obsłużono wpierw jako, że muszą już jechać do domu. A ludzie nie tak cwani i Ci co mieszkają w instytucie tak jak ja czekaja bez zmian.

Godz. 20.00

Jest piątek, takiego dnia nie można zmarnować! Zatem impreza! W kolejce otwierane są kolejne butelki rumu, ludzie włączają muzykę z inteligentnych telefonów i tańczą salse. Co za tym idzie robią się agresywni i pyskaci. Zaczyna padać deszcz, zatem w popłochu wszyscy szukają schronienia, ci już pijani, wręcz przeciwnie, tańczą w deszczu.  A wśród całego tego pierdolnika oni – wojskowi- kontrolujący wszystko, nie robiący nic. Paradoks, którego nie trawie, który przyczynia się do mojego głębokiego, wciąż pogłębiającego się, prawdopodobnie nieuleczalnego braku szacunku dla Boliwariańskiej Gwardii Narodowej. Nie są w stanie kontrolować porządku, przepychają się miedzy ludźmi bez chociażby  przepraszam, wbijając kolby karabinów w brzuchy i plecy oczekujących. Pytam:

– może by panowie przenieśli cześć kolejki, osób z numerami wyższymi, na koniec bo przy drzwiach wejściowych już nie ma czym oddychać.

Spotykam się z tępym spojrzeniem krągłego wojskowego, który obracając się aby mnie wysłuchać  zgarnął kolbą z 5 osób, łącznie ze mną.

– no, ale jak?? Tego się nie da kontrolować! – zirytowany odpowiedział.

Przekleństwa zachowałam dla siebie i wyszłam z kolejki.

Godz. 23.00

Po obliczeniu wskaźnika przemieszczania się kolejki, jakieś 50 osób na godzinę wracam do kolejki po 3 godzinach. Trochę się przewietrzyłam, pospacerowałam z dala od tej wrzawy i wracam.  Spotkany po drodze kolega doradza picie rumu „ no ale to nie jedną butelkę trzeba wypić! To przynajmniej dwie”. Upijanie się to ostatnie na co mam ochotę.

Godz. 00.30

Przeszłam przez magiczne drzwi. Jeszcze zygzakowata kolejka przez 40 minut i żarcie będzie moje. Trzeba skupić się na celu i spróbować wdać w „relaksujące rozmowy” o dupie marynie z przypadkowymi ludźmi.

W kartonach świniak z głębokiego mrożenia

W kartonach świniak z głębokiego mrożenia

Godz. 1.20

Mam!

Ale to tak na prawdę nie koniec historii. Kolejka stoi dalej, ludzie kupują rzeczy o 5 nad ranem o 7… Wciąż wszystko jeszcze można dostać, wciąż ludzie mają numerki. Niektórzy mdleją z wyczerpania, inni z przepicia. O 9 nad ranem wojskowym nudzi się ta robota i zgarniają produkty, które zostały, pomimo, iż wciąż czekają pracownicy instytutu, dla których został zorganizowany Mercal! Zaczynają się pyskówki, które i tak nic nie zmienią. Dla tych co wciąż chcą kupić świniaka pozostaje alternatywa, odkupić go od wojskowych, ale oczywiście w innej, dużo wyższej cenie.

IMG-20151221-WA0002

Pss tu nikt nie robi zdjęć! Wojskowi bardzo nie lubią kiedy robi im się zdjęcia, kiedy odsprzedają nielegalnie regulowane produkty. Ciekawe dlaczego?

IMG-20151221-WA0003

 

Chwile mi zajęło napisanie tej historii, musiałam ją przetrawić i przepić przesłodzonym mlekiem z proszku zdobytym w socjalistycznych trudach… I przypomniał mi się wiersz mojego ukochanego poety Stanisława Barańczaka. Kontekst kolejki jest historyczny dla Polski, aktualny dla Wenezueli.

Pan tu nie stał

Pan tu nie stał, zwracam panu uwagę,
że nigdy nie stał pan za nami
murem, na stanowisku naszym też
pan nie stał, już nie mówiąc, że na naszym czele
nie stał pan nigdy, pan tu nie stał, panie,
nas na to nie stać, żeby pan tu stał
obiema nogami na naszej ziemi, ona stoi
przed panem otworem, a pan co,
stoi pan sobie na uboczu
wspólnego grobu, panie tam jest koniec,
nie stój pan w miejscu, nie stawiaj się pan, stawaj
pan w pąsach na szarym końcu, w końcu
znajdzie się jakieś miejsce i dla pana

Ostatnie wpisy

Kategorie

Tagi