pokój! pokój!
Pokój, pokój! Białe gołębie wzlatują w powietrze przy okazji otwarcia mundialu czy tez nowego supermarketu… To dobrze, może czasem to wygląda tandetnie, ale wszyscy chcą pokoju. Ostatnio w Wenezueli ”szaleje” guarmiba. A co to jest ? Guarimba – samo słowo oznacza stworzenie chaosu, zaburzanie porządku, jest wyrażeniem charakterystycznym dla Wenezueli. W szerszym znaczeniu oznacza formę protestu, bez użycia przemocy. Protestujący umieszczają barykady na ulicy, palą opony i śmieci, ma to na celu utrudnienie lub zatrzymanie ruchu pojazdów. Ludzie skandują hasła antyrządowe, wymachują transparentami, czasem też walą w garnki – cacerolazo. Jednym z postulatów protestujących jest ograniczenie bardzo wysokiej w Wenezueli przemocy i pokój własnie. Taka spokojna definicja, jeśli ktoś ma inną zapraszam do komentowania.
Dlatego też kiedy zobaczyłam na ulicach Caracas plakaty mówiące „Pomaluj gołębia pokoju [dla] guarimba” po prostu się ucieszyłam! Pomyślałam, że może faktycznie władze czynią wobec manifestującej młodzieży pokojowy gest. Jakże byłam naiwna… Właśnie dzieliłam się moimi spostrzeżeniami z wenezuelskim kolegą, kiedy…
– Pokojowy gest? – spojrzał na mnie pytająco – chyba żartujesz…
– Jak to? To co to znaczy? – wywaliłam oczy ze zdziwienia .
– „Pomaluj gołębia” ma tutaj drugie, częściej używane znaczenie „fuck you” – wyjaśnił mi z akademickim spokojem.
I tak gołąbek pokoju zamienił się w dobrze znany, międzynarodowy gest “fuck you”. Tym samym rządowe hasło nabiera zupełnie nowego znaczenia … Poprzez obrażanie protestujących rząd chce ich zachęcić do pokoju!
Trzeba uczyć się języków i kultur…
(…) ale to nie u nas, takie sprawy załatwia Interpol.
29 marca 2014, Lizbona – ostatni przystanek europejskiego wypadu, tuż przed Caracas. Uśmiechnięta pani z obsługi linii lotniczych TAP zawiesza wzrok na moim paszporcie i mówi: – ale na takim paszporcie Pani nie może wlecieć do Wenezueli…
A wszystko zaczęło się tak:
25 Luty 2014, IVIC, pod Caracas. Manifestacje przeciwrządowe w rozkwicie, perspektywa karnawału nie robi na nikim wrażenia, „teraz trzeba walczyć!” krzyczą hasła transparentów. Ja tymczasem odliczam dni do mojego wyjazdu do Polskie, nie mylić z ucieczką. Jak nigdy, tchnięta dziwnym przeczuciem, szukam paszportu, dużo wcześniej niż tradycyjnie, dzień przed wyjazdem. Wszystkie skrytki wskazują na jedno – NIE MAM PASZPORTU, nie mam wizy. Do przeszukania mam 8 m2, więc robię to trzy razy.Aktualnie w akademikach panuje plaga kradzieży, tylko, po co komu cudzy paszport??? W polskim konsulacie w Caracas dostaję odpowiedź: ostatnią plagą są kradzieże paszportów zwłaszcza europejczyków. Później się je sprzedaje, falsyfikuje i spokojnie przestępcy mogą uciekać z kraju, kraść samoloty, etc.. Żeby wyrobić paszport tymczasowych w takich okolicznościach niezbędna jest zaświadczenie z policji o kradzieży. I tu się zaczyna zabawa… Tradycyjny system „spychactwa” wiedzie mnie z jednego posterunku policji na drugi i w efekcie, po 2 godzinnym postoju w korku ze względu na manifestacje, doprowadza do jednostki, ponoć śledczej, CICPC-subdepartamneto Los Teques. Szczęśliwa, że dotarłam do celu, szybko tłumacze cel wizyty.
– Ale to nie tuuuu. Musi pani zgłosić się do SAIME (polski odpowiednik urzędu wojewódzkiego) – reaguje pan detektyw, poprawia spodnie w pasie i spogląda tępo na mnie i Roberto. Następnie chwyta kartkę papieru z pieczątką i pokazuje, że taki właśnie papier potrzebuje.
– Czyli taki papier, z taka pieczątką potrzebuje, ale go tu niedostane??? – dopytuję jeszcze spokojnie.
– Nie dostanie – stanowczo odpowiada pan detektyw.
Tymczasem wchodzi kolejny, wyższy rangą, pracownik ponoć śledczej instytucji. Po szybkim przedstawieniu sprawy przez podwładnego, kręci głową i mówi: – Ale to nie u nas. Takie sprawy załatwia Interpol – odpowiada.
– Interpol? Ci, co ścigają seryjnych morderców i poszukiwanych listami gończymi? Oni będą zajmować się sprawą jakiejś polki, której ktoś zwinął paszport??? – już uczulona na system „spychactwa” reaguje podniesionym głosem. – Przecież to nic nowego, że kradną paszport obcokrajowcowi, wszyscy wiedzą, że się je sprzedaje i falsyfikuje… – i wyczekuję na zdecydowaną kontrę pracowników władz publicznych. A tu spokój i jakby potakujący ruch głowy, jak widać nikt tej informacji szczególnie nie ukrywa. – U nas się nie da tego zrobić – brnie dalej pan detektyw, który najpierw upierał się przy SAIME, a teraz upiera się przy Interpolu.
Przepychanki słowne i wyliczanki już odwiedzonych posterunków policji trwają jeszcze chwile. Widząc martwy koniec tych negocjacji decyduję się na telefon do polskiej Pani Konsul. „ To oni się tym zajmują i muszą to zrobić. Po prostu chcą Cię spławić”- słyszę w słuchawce. Pomimo początkowych protestów, oddaje telefon panu wyższemu rangą. Jego, zapewne z natury, kwaśna mina, kwaśnieje jeszcze bardziej. Prawie nic nie mówi, tylko słucha. Ja już tymczasem szykuje kserokopie skradzionego paszportu.
– Damy radę bez Interpolu? – pytam trochę zadziornie po zakończonej przez niego rozmowie. Odpowiadają mi wściekłe oczy i: „zostawić kopie i poczekać na zewnątrz”.
Czekamy na zewnątrz obserwując wchodzących i wychodzących żołnierzy targających za ramię skutych obywateli. Zapewne przesłuchują ich też tutaj… Przypomina mi się świeża relacja, sprzed paru dni studenta gwałconego lufą karabinu podczas przesłuchania. Może dokładnie w tym samym czasie robią to tutaj? Dreszcze przechodzi mi po plechach…
Wzywają mnie do środka, samą. Nigdy nie byłam przesłuchiwana w Polsce, dlaczego by nie zrobić tego po raz pierwszy w Wenezueli? Siadam kolo wyżelowanego pana detektywa, który jako pierwszy próbował mnie odesłać z kwitkiem. Jeszcze kończy wypełnianie akt poprzedniej sprawy, full-profeska, wszystko w „wordzie”. Poprawia się w krześle i mówi przyciszonym głosem: „Przeszkadza mi…”(org. „Me molesta”) po czym wyciąga ze spodni najwyraźniej gniotący go pistolet (kabura? a po co to komu?). Kładzie mi przed nosem na biurku, celownikiem w moja stronę. Patrzy na mnie oczekując zapewne cichego „wow”, oto on – detektyw i jego pistolet. Nic takiego nie pada. Rozsiada się na krześle w rozkroku godnym rodzącej kobiety i zaczynamy. Pada seria pytań i odpowiedzi, niekoniecznie związanych z tematem.
– Podejrzewa pani kogoś o kradzież paszportu? – pyta detektyw.
– Nie – odpowiadam.
– A jaka jest teraz pogoda w Polsce? – kontynuuje przesłuchanie detektyw.
– Zimno i śnieg – odpowiadam i nie zdobywam się na tłumaczenie anomalii pogodowych zimy 2013/2014.
Przesłuchanie trwa.
– Czy drzwi do pokoju, w którym miała pani paszport były wyłamane?
– Nie.
– W Polsce mówi się po hiszpańsku? Jakie tam macie fiesty? – dopytuje detektyw. Jego głód wiedzy o Polsce jest imponujący.
– Nie, mówi się po polsku. U nas na fiestach pije się głównie wódkę. – Zachowuję chłodny profesjonalizm, a salwy śmiechu odbijam sobie wciskaniem paznokci w fotel.
Cały formularz przesłuchania skopiowany został ze sprawy związanej z napadem z bronią w ręku. Trochę kosmetyki i już pasuje do mojego przypadku. Kilkukrotnie myliły się panu detektywowi dokumenty, więc koniec końców może się okazać, że kradzieży paszportu dokonano z bronią w ręku… Nie ważne, ja tylko czekam na moją informacje końcową z pieczątką. Ale do tego jeszcze daleko… Zaczyna się inny problem – poprawne sformatowanie tabeli w „wordzie”. Widząc bezsilność pana detektywa chcę pomóc. W odpowiedzi dostaję mrożące spojrzenie i „to moja praca, wiem jak to się robi!”. Duma nie pozwoliła mu na pomoc z mojej strony, jednak zasięgnięcie pomocy u kolegi to już inna sprawa. Kolega jednak też nie pomaga. Śledzę dokładnie, co znajduje się w źle sformatowanej tabeli, bo ten papier pozwoli lub nie wydostać mi się z kraju. Bardzo dyskretnie dokonuje jeszcze paru poprawek i myśląc, że to już koniec procesu przesłuchania przystajemy na problemie niedrukującej drukarki. Po pół godzinie prób i przeprowadzeniu dochodzenia, jak to na detektywa przystało, okazuje się, że drukarka nie była podłączona do komputera…
Jeszcze parę poprawek (już na wydruku), bezlik złożonych odcisków palców i tak, o jedenastej w nocy mogę wyjść z posterunku z moim papierem. Jeśli tego nie można nazwać pełnym sukcesem, to jak on wygląda? Smaczku sprawie dodaje fakt, ze przesłuchujący mnie detektyw z za dużym pistoletem w spodniach nazywał się Anibal…
Wracamy do Lizbony. Po paru telefonach okazuję się, że mogę wlecieć do Wenezueli na tymczasowym paszporcie. Zatem jestem z powrotem w Ameryce Południowej. Co też wydarzy się w kolejnym odcinku wenezuelskiej telenoweli?